11 wrz 2010

South West Australia Trip

W związku z zaliczeniem sesji, co jest równoznaczne z ukończeniem przez nas Certificate IV w Business Marketing, postanowiliśmy głośno powiedzieć DOŚĆ!! Siedzimy w Perthkowie już pół roku i cały czas praca, szkoła a gdzie czas na przyjemności? Zdecydowaliśmy, że czas najwyższy zobaczyć coś więcej niż Perth i otaczające je dzielnice. Niestety na dłuższą podróź pozwolić sobie nie mogliśmy - nikt w pracy nie dostał więcej niż 3 dni wolnego. Było to dla nas małą barierą by wybrać się na niedaleką północ np Monkey Mia - 700km w jedną stronę, więc dwa dni spędzilibyśmy w samochodzie, a jeden na miejscu. Zapadła decyzja, że uderzamy na dół - SOUTH WEST Australia. Co jest warte zobaczenia konsultowałem z Markiem i Tomkiem, którym chciałbym odrazu podziękować, za wszelakie wskazówki. :)

Trasa wyglądała w sposób następujący:

Dzień pierwszy:Perth>>Mandurah>>Bunbury>>Busselton>>Dunsborough>>Margaret River>> Augusta

Dzień drugi: Augusta>>Pemberton>>Wallpole>>Denmark>>Albany

Dzień trzeci: Albany>> Perth

Założenie: po drodze zwiedzamy co się da...

DAY1
Z zaplanowanego wyjazdu o 6.00 oczywiście nic nie wyszło, Darek z Agą mieli jakiś problem z samochodem i do mnie nie dojechali, ale z nimi to akurat najmniejszy problem, bo mieszkają na południu Perthu i całkiem niedaleko freeway`u. Jacek z kolei zadzwonił, że źle sobie budzik nastawił, nie da rady dojechać na czas i fajnie by było jakbym go odebrał... Fajnie z tym, że chłopaczyna mieszka na północy. Na miejscu przed czasem była tylko Martha więc ją zgarnąłem i pojechałem na północ. W drodze powrotnej freeway zaczynał się już korkować, co nie wywołało uśmiechu na mojej twarzy, zwłaszcza, że harmonogram mamy delikatnie mówiąc napięty. Po drodze zgarneliśmy Darka z Agą i chwile po siódmej lecieliśmy już na południe.

Auto zapakowane po brzegi i w kabinie pasażerskiej (economy class - komplet, business class - komplet) jak i w luku bagażowym wolnej przestrzeni nie wiele.
Mineliśmy Mandurah i zjeżdzamy z freeway`u na Old Coast Road. W niedługim czasie widzimy brązowy znak (jak wszędzie brązowe informują o atrakcjach turystycznych) - sprawdzamy. Mała dróżka trochę się ciągnię, po drodze mamy mały postój, bo dziewczyny kangura w bushu wypatrzyły. Dojeżdżamy do parkingu, idziemy jak strzałki nakazują, dochodzimy do Lake Clifton z ciekawymi okazami 'żyjących kamieni'. Przy wejściu na pomost w powietrze wznoszą się tysiące małych muszek... więc ćwiczymy australijskie przywitanie.


Bagaże dla pięciu osób plus zakupy i wszystko się do Lexa pięknie zmieściło

Living Rocks -'Thrombolites' - Lake Clifton

W Australind mamy pierwszą przerwę 'na kawę z ciastkiem' i lecim dalej, mijamy Bunbury.
W Busselton zaplanowałem, że wejdziemy sobie na molo - wiedziałem, że obserwatorium nie funkcjonuje, ale o molo nic nie pisali.. :/

Busselton Jetty - molo 1.8km w głąb oceanu z podwodnym obserwatorium na końcu. Niestety dalej nieczynne - renowują.


Po drodze z Bunbury do Busselton odbijam za jakimś znakiem z istotnym 'BAY' w nazwie. Jak się okazało - plaża rewelacja, woda czyściutka i w kolorze turkusu. Szkoda, że jest jeszcze zima i kąpiel byłaby troszeczkę ekstremalna jak na australijskie warunki.

Beach Boys ;P

Mijamy Dunsborough, zatrzymujemy się na Eagle Bay, następnym przystankiem jest Cape Naturaliste z latarnią i punktem widokowym do wypatrywania migrujących właśnie wielorybów. Udało nam się zobaczyć jedno plaśnięcie ogonem, na oczekiwanie na następne czas nam nie pozwala.

Eagle Bay

Droga dojazdowa do wybrzeża w tym miejscu tylko dla 4wd... na co ja mówię - spróbujmy ;) Lex dał radę ;)

Cape Naturaliste

Dunsborough - Canal Rocks

Następny punkt programu to Canal Rocks, gdzie można dostrzec potęgę i siłę wody. Podziwiamy kotłujące się fale, na skałkach w oczy rzucają się przekolorowe i niemałe kraby. Niedaleko Canal Rocks odwiedzamy Ngilgi Cave, w której przez cały rok panuje temperatura na poziomie 24 stopni i wilgotność powietrza 100%. Pod koniec trasy mamy małe problemy z oddychaniem ;P


Zagadka - co to jest??

Odpowiedź: sufit Ngilgi Cave

Standart fota z AU ;D

Economy Class

Im słońce niżej, tym kangury szosy coraz bliżej!

Nie wiemy czy w Auguście będzie coś otwarte, więc na szopping udajemy się do Margaret River. Jako, że straszny ze mnie dyktator w roli przewodnika, nie zaplanowałem dla moich podopiecznych posiłku w ciągu dnia - Nie ma czasu na pierdoły! - Udaliśmy się do restauracji naprzeciw IGA Market. Moim zdaniem w zamówionym przeze mnie i Darka spaghetti ewidentnie czegoś brakowało. Pozostali wydawali się zadowoleni z zamówionych potraw. Pojawiły się głosy wśród pasażerów, że może byśmy się przespali w Margaret River, na co dyktator krótko odpowiedział - NIE. Plan był Augusta i tam jedziemy. Co prawda jest już ciemnawo, więc kangury lubią poskakać sobie po szosie, czego wynikiem jest max prędkość 70km/h.
Dojechaliśmy bez kontaktu z kangurami, polecone prze Marka schronisko YHA znalazłem bez problemu. Niby poniedziałek, sezonu nie ma, a Pan nam mówi, że nie znajdzie dla naszej piątki pokoju, bo najechały go dwie wycieczki azjatów - może nas porozrzucać po pokojach. W ostateczności zaproponował nam pięć łóżek w pokoju z Francuzem, który mieszka już długo w Auguscie i pracuje, jako piekarz - więc pół nocy go nie będzie. Nam pasuje! Po ogarnięciu się zaczynamy rozpijać z Darkiem jakąś złotą 40%, a dziewczyny z Jackiem delektują się winami. W późniejszej fazie wieczoru Darek wywarł na mnie taką presję, że musiałem przystać na jego propozycję zrobienia barbeque.

Schronisko YHA w Auguście

DAY 2

Wieczorem dnia poprzedniego poinformowałem 'pasażerów', że o 8.00 wyjeżdżamy... jakoś zeszło, że 9.00 była realna. Pogoda w dniu dzisiejszym delikatnie nie sprzyja, że na najbardziej wysuniętym na południowy zachód Australii przylądku wieje to normalne, ale deszcz który tam zastaliśmy, odebrał chęci do podziwiania tego majestycznego miejsca. Odwiedziliśmy latarnię, szybkie zdjęcia w miejscu spotkania się dwóch oceanów i uciekamy. Pogoda wywarła na nas zmodernizowanie planu, postanowiliśmy, że wrócimy do jaskini, której wczoraj nie zdążyliśmy odwiedzić - Lake Cave. Nastepnym celem podróży był Pemberton z gigantycznymi drzewami Karri. Na kilka z nich można wejść, po wbitych w nie drutach i z subtelnym zabezbieczeniem (siateczka nad tobą i z boku, a pod 'szczeblami' - nic...). Nie było wśród nas odważnego, który by doszedł do pierwszej platformy (w połowie drogi, górna stacja na wysokości 68m). Nadmienię, że najwyższe z okolicznych drzew ma 81m. Życzę powodzenia... ;)


Na śniadaniu delektowaliśmy się świeżutkim rogalami, które w nocy przyniósł nam nasz backpackerski roommate Pierre

Cape Leeuwin

Lake Cave

The Dave Evans Bicentennial Tree - górna platforma na wysokości 68m


Z Pemberton kierunek Walpole, droga długa i w 92% prosta, bez zabudowań - same farmy. Po dotarciu do celu znaleźliśmy schronisko - ponownie YHA. Polecam tą sieć, cena nie wygórowana ($25) a warunki przyzwoite i cała kuchnia z wyposażeniem do dyspozycji. Dostaliśmy domek dla naszej piątki, co prawda bez szałera, ale daleko do niego nie było. W domku obok urzędowały jakieś dwie niemki, które jak się okazało jutro zaczynają od tego co my - Tree Top Walk. Po rozlokowaniu się, udaliśmy się na obiadokolację i małe zakupy na wieczór. W późniejszej fazie wieczoru Darek znowu mi wmówił, że jestem głodny i musimy iść do kuchni.

Business Class ;P

Na trasie z Pemberton do Walpole, pośrodku niczego.. a dokładniej buszu, skrzyżowanie z szutrową drogą - Preston Road.

Karri Tree

W związku z nasilającymi się opadami dnia drugiego - barbi zrobiliśmy w kuchni schroniska..

DAY 3

Jak łatwo zauważyć, plan dotarcia do Albany nie został zrealizowany... więc czekał nas znowu intensywny dzień. Tree Top Walk otwierają o 9.00, by dojechać tam na start musieliśmy wyruszyć o 8.40 i uwaga udało się. Na miejscu byliśmy jednymi z pierwszych, ale aż tak nam się na tą przechadzkę po koronach drzew nie śpieszyło, bo nadciągała deszczowa chmura.
Przeczekaliśmy 10 min w samochodzie i później już doświadczaliśmy tylko słonecznej pogody.
Tree Top Walk w najwyższym punkcie znajduje się na 40m, dodam, że cała konstrukcja nie jest sztywna, jak się drzewa ruszają, ludzie skaczą/bujają to ona też się rusza. Nie pomagało mi się to odprężyć podczas przechadzki po koronach drzew ;)



Następnym celem naszej podróży jest Denmark, po drodze mamy odwiedzić 'Green Pools' niestetyż nawigator Darek i ja nie zauważamy zjazdu, zorientowaliśmy się w Denmark, że chyba po drodze nas coś ominęło. Nie będziemy się wracać, w zamian tego spróbujemy odwiedzić Ocean Beach. Nie żałujemy!! Jest przepięknie, ciągnąca się po horyzont linia brzegowa, biały piasek, turkusowa woda, niemałe fale no i kolejna rzeka, która nie ma wystarczającej siły by przedrzeć się przez plażę i wpłynąć do oceanu.

Ocean Beach - Denmark



Po Denmark uderzamy do Albany, standardowo nie wybieram highway`a, obieramy 'Tourist drive' różnica w odległości na poziomie 2km. Przed samym Albany odbijamy na Frenchman Bay i zaczynamy od 'Whaleworld'. Do samego muzeum wielorybnictwa nie wchodzimy ( tour trwa 3h ). Podziwiamy zatoczkę, delektując się kolejną kawą z ciastkiem - musiałem ulec prośbie pasażerów ;) Wracamy tą samą drogą którą przyjechaliśmy i tu polecam odwiedzić każdą nadarzającą się drogę w lewo lub w prawo, na odcinku może 5km mamy do zobaczenia 'Salmon Holes', 'Blow Holes' - fale uderzające od spodu w nawis skalny, powodują iż my na górze tegoż nawisu możemy obserwować buchające słoną wodą gejzery. Następna atrakcją Torndirrup National Parku są ' The Gap' i 'Natural Bridge'. Obserwując 'The Gap' można skończyć gorzej niż po lanym poniedziałku. Dość niespokojny ocean zafundował nam niezłe widowisko, gdy duża fala wchodząc w 'The Gap' wystrzeliwuje pionowo do góry, tuż obok miejsca dla odwiedzających. 'Natural Bridge' uformował się podczas odłączenia się Antarktydy od Australii, baaardzo dawno temu. Niestety wejście na most jest już zabronione, po kilku niefortunnych wypadkach, gdy woda zmyła stojących na nim turystów lub wędkarzy. Po drodze wjeżdżamy w ostatnią uliczkę w lewo prowadzącą na 'view point', wspinamy się jakieś 150-200m i jesteśmy na dużych skałko/głazach. Ustać na nich nie można, wiatr wieje z taką siłą, że można się spokojnie pochylać całym ciałem do przodu i na twarz się nie poleci. Wracamy do auta i jedziemy do centrum Albany na OBIAD! ;)

Whale World

Odpowiadam na pytanie, czemu taka krzywa mina - silny wiatr i niosące przezeń ziarenka piasku uderzały w twarz z niemałą prędkością.

Gues who`s there? ;P

Salmon Holes

'ANZAC View Point'

Blow Holes

The Gap

Natural Bridge

Po drugiej stronie zatoki, centrum Albany


W centrum byliśmy koło 17, założenie by z Albany wyjechać o 14, by nie jechać później po ciemku (jumping kangaroos) oczywiście nie zostało zrealizowane - zbyt dużo atrakcji. Usatysfakcjonowani całą podróżą postanawiamy porządnie się posilić i w drogę. I tu przykra niespodzianka o 17 w tym mieście nie zjesz... wszystkie restauracje pozamykane - przerwa między końcem lunchu, a początkiem pory dinnerowej - przeważnie do 18.00. Zostaje nam shitfood w postaci Hungry Jack`s (Burger King w AU). Zajeżdżamy do bottleshopu po sześciopak dla klasy business i jakieś cedric beer dla klasy economy. Startujemy w ostatni i najdłuższy etap podróży - 409km do Perth. Póki jest jasno chce nadrobić ile się da więc średnio mamy 150km/h na odometrze, jak przychodzi zmierzch zwalniamy do 110km/h i szukamy sponsora, który w razie 'W' przyjmie kangura na siebie. W ciemnościach mamy już karawane z 10 aut i wszystkie jadą z tą samą predkością, my jedziemy w środku, bo najbezpieczniej. ;) Bezpiecznie docieramy do Perthu, trochę zmęczeni, ale bogatsi w eksplorację małego kawałka Australii. Dodam, że już myślimy o jakimś kolejnym wypadzie, może Wave Rock w niedalekiej przyszłości.