Stało się! Po ponad roku bez urlopu wybraliśmy się na 'wakacje' - 4 dniowy wypad do NSW... jak to mawiają lepszy rydz niż nic. Chciałoby się na dłużej, ale praca i szkoła Pauliny na taką rozpustę nam nie pozwoliły ;) Harmonogram wyjazdu dość napięty, ale bez presji by wszystko w owe cztery dni zobaczyć, bo się najnormalniej w świecie nie da. ;)
Wylot z Perth o północy, lądowanie w Sydney chwile po 6 nad ranem, lot trwa co prawda 4 godziny, ale dochodzi jeszcze różnica w strefach czasowych +2h. Auto zabookowane na 7 rano i jedziemy z lotniska do oddalonej ponad 100km Katoomby. I tu zaczynają się małe schody, spakowani do Yariski, wyjeżdżamy z lotniska, tylko w którą stronę jechać?? Jak nawigacja jeszcze z satelitą się nie dogadała... Władowawszy się w poranne korki, straciliśmy jakieś 30 min na wyjechaniu z lotniska na właściwą drogę. Przystanek nr 1 - Wentworth Falls już tu możemy stwierdzić, że będzie ciekawie, piękna panorama na dolinę i 'szczyty' delikatnie przykryte niebieską mgiełką. Idziemy sprawdzić dwa najbliższe 'look outy' na dłuższe wycieczki pod klifami niestety czas nie pozwala.
Na dnie doliny wytyczone są szlaki do pieszego zwiedzania deszczowego lasu, w zależności od zapasu czasowego, każdy znajdzie coś dla siebie. My spędziliśmy na dnie ok 30 min, gdyż za ciepło pod tymi konarami nie było, a druga sprawa czas Nas gonił w zastraszającym tempie.
Kolejka nr 3. CableWay - najspokojniejsza, nią wróciliśmy na górę, by jeszcze raz zjechać Railway`em na dół i ponownie wjechać na górę... małżonce się spodobało ;P
Dość zmęczeni po praktycznie nieprzespanej nocy w samolocie i dniu pełnym wrażeń, obraliśmy kierunek na Sydney, a dokładniej Kings Cross, gdzie mieliśmy do oddania auto i tuż nieopodal zabookowane spanko. Pech chciał, że do miasta wjeżdżaliśmy podczas popołudniowego szczytu... Potężne korki na drogach wylotowych z miasta, ale i doń łatwo nie było. Im bliżej miasta tym pasy na Motorwayu/freewayu/highwayu, coraz węższe, na szerokości dwóch perthkowskich pasów, tam namalowali co najmniej trzy. Bałem się normalnie wyprzedzać autobus lub ciężarówkę - dosłownie na lusterka (przyp. jedziemy YARISEM!!) Drogi też jakby takie bardziej dziurawe - może przywykłem do perthowskich 'blatów' ;) Na jednej z dróg poczułem się jakbym wjeżdżał do Wałbrzycha od strony Kłodzka... studzienka na studzience i zero symetrii w ich rozlokowaniu na szosie, a i głębokością też nie odstawały od tych wałbrzyskich. Z drugiej strony nie ma się też co dziwić, natężeniu ruchu jest masakralne... Aaa i jeszcze jedno, od razu widać kto projektował tam skrzyżowania... (tudzież skąd założyciele przypłynęli) rondo na rondzie, każda dróżka, dróżeczka i rondo, za rondem rondo za rondem rondo... Bloody hell!
Wylot z Perth o północy, lądowanie w Sydney chwile po 6 nad ranem, lot trwa co prawda 4 godziny, ale dochodzi jeszcze różnica w strefach czasowych +2h. Auto zabookowane na 7 rano i jedziemy z lotniska do oddalonej ponad 100km Katoomby. I tu zaczynają się małe schody, spakowani do Yariski, wyjeżdżamy z lotniska, tylko w którą stronę jechać?? Jak nawigacja jeszcze z satelitą się nie dogadała... Władowawszy się w poranne korki, straciliśmy jakieś 30 min na wyjechaniu z lotniska na właściwą drogę. Przystanek nr 1 - Wentworth Falls już tu możemy stwierdzić, że będzie ciekawie, piękna panorama na dolinę i 'szczyty' delikatnie przykryte niebieską mgiełką. Idziemy sprawdzić dwa najbliższe 'look outy' na dłuższe wycieczki pod klifami niestety czas nie pozwala.
Wentworth Falls
Zabookował człowiek Micre w manualu, dostał Yariskę w automacie... (jeszcze mi na lotnisku automata facet proponował za dodatkową opłatą, twardo stałem za manualem, a i tak dostalim automata)
Następny przystanek - Echo Point z widokiem na całą dolinę i dobrze znane trzy siostry - Three Sisters
Enjoy the view!!
5 minut od Echo Point`u znajduje się Scenic World, warto wydać kilka dolców ($35) na bilety na kolejki i korzystać z nich w nielimitowany sposób, góra-dół, lewo-prawo itd.
Kolejka nr 1. SkyWay - przejeżdża nad kanionem/doliną na wysokości 270m, pośrodku ma przeszkloną podłogę, na której można stanąć i obserwować szczyty poniższych drzew.
Tak, ten mały czarny punkcik to cień wagonika ;)
Nie, nie jest wysoko; Nie, nie buja: Nie, nie mam miękko w kolanach ;P
Kolejka nr 2. Scenic Railway - najbardziej stroma kolejka pasażerska na świecie, kąt zjazdu/podjazdu 52 stopnie.
To spróbujem!
310 metrów niżej ;)
Na dnie doliny wytyczone są szlaki do pieszego zwiedzania deszczowego lasu, w zależności od zapasu czasowego, każdy znajdzie coś dla siebie. My spędziliśmy na dnie ok 30 min, gdyż za ciepło pod tymi konarami nie było, a druga sprawa czas Nas gonił w zastraszającym tempie.
Kolejka nr 3. CableWay - najspokojniejsza, nią wróciliśmy na górę, by jeszcze raz zjechać Railway`em na dół i ponownie wjechać na górę... małżonce się spodobało ;P
Dość zmęczeni po praktycznie nieprzespanej nocy w samolocie i dniu pełnym wrażeń, obraliśmy kierunek na Sydney, a dokładniej Kings Cross, gdzie mieliśmy do oddania auto i tuż nieopodal zabookowane spanko. Pech chciał, że do miasta wjeżdżaliśmy podczas popołudniowego szczytu... Potężne korki na drogach wylotowych z miasta, ale i doń łatwo nie było. Im bliżej miasta tym pasy na Motorwayu/freewayu/highwayu, coraz węższe, na szerokości dwóch perthkowskich pasów, tam namalowali co najmniej trzy. Bałem się normalnie wyprzedzać autobus lub ciężarówkę - dosłownie na lusterka (przyp. jedziemy YARISEM!!) Drogi też jakby takie bardziej dziurawe - może przywykłem do perthowskich 'blatów' ;) Na jednej z dróg poczułem się jakbym wjeżdżał do Wałbrzycha od strony Kłodzka... studzienka na studzience i zero symetrii w ich rozlokowaniu na szosie, a i głębokością też nie odstawały od tych wałbrzyskich. Z drugiej strony nie ma się też co dziwić, natężeniu ruchu jest masakralne... Aaa i jeszcze jedno, od razu widać kto projektował tam skrzyżowania... (tudzież skąd założyciele przypłynęli) rondo na rondzie, każda dróżka, dróżeczka i rondo, za rondem rondo za rondem rondo... Bloody hell!